niedziela, 22 listopada 2015

Melodia mojej duszy.

Pan Serkis uważany był za osobę sceptyczną, zrzędliwą oraz stroniącą od towarzystwa. Cechy niekoniecznie prawidłowo mu przypisane, sprawiały iż ludzie uważali go za istotę aspołeczną, której "harmonogramu" życia lepiej było nie zaburzać. Sąsiedzi, znający go lepiej, jeżeli w ogóle można było to tak określić, twierdziły również, że jest to człowiek pozbawiony empatii. Nie uśmiecha się, nie płacze, wśród plotek wyrażano nawet wątpliwości czy potrafi mówić, ponieważ głosu pana Serkisa nie słyszał nikt, kto przebywał w jego pobliżu. Wszyscy wokół spekulowali, plotkowali, snuli teorię na temat tajemniczej persony, jednak kiedy nadarzała się jakakolwiek okazja na nawiązanie kontaktu, obiekt wszelkich tych refleksji traktowany był niczym powietrze. Kiedy tylko owy człowiek przekraczał próg swojej samotni i wychodził do świata, ten traktował go jakby nie istniał... Skąd więc wzięło się całe zainteresowanie kimś tak pozbawionym koloru, wręcz przeźroczystym, jak pan Serkis?  Otóż mężczyzna codziennie, w godzinach wieczornych, otwierał, najszerzej jak tylko pozwalały na to stare zawiasy, okna i zasiadał przed starym *Petrofem, przekazując miasteczku piękną, znaną tylko mu melodię. Melodyjna, rozczulająca muzyka przepływała leniwie między budynkami, dzieląc się sobą ze wszystkimi. Każdego, do którego ucha zawitała, zalewała fala nostalgii oraz spokoju. Niektórzy odczuwali smutek, inni pewnego rodzaju dumę, co niektórzy fascynację...jednak wszyscy zgodnie wysłuchiwali utworów z przyjemnością. Chwile, gdy palce dotykały, lekko pożółkłych już klawiszy, były jedynymi, kiedy ludzie nie odczuwali do niego dystansu. To były momenty, w których wielu miało głęboką ochotę podejść do muzyka, porozmawiać, pogratulować, zapytać o cokolwiek- jednak nikt nie miał serca, ani ochoty, przerywać wspaniałej symfonii.  Z czasem gdy struny przestawały brzęczeć, a okna z powrotem zostawały zamykane, wszystko wracało do "normy". Mieszkańcy zapominali o pragnieniu odczuwalnym w czasie koncertu i wracali do poprzednich czynności. Tak wyglądało życie pana Serkisa z perspektywy ludzi, którzy nazywali je "rutyną". Zabawne, iż człowiek ma czelność, lub jakiekolwiek uczucie prawa, by oceniać rzeczy na których temat nie wiedzą zupełnie nic.  No cóż...mimo wszystko trudno jest im się dziwić. Tylko podczas gry zauważali osobę mieszkającą w mieszkaniu numer 37a, wyłącznie wtedy, gdy lśnił. Wstawali, pracowali, przysiadali wieczorem wysłuchując wieczornych kompozycji odludka, po czym wracali do swoich zajęć. Na tym polegał każdy dzień w Małej Kirklandii. Przynajmniej do czasu....
***
 Mężczyzna kończył właśnie dzisiejszą grę.  Zakończył utwór zwalniając ostatnie nuty. Złożył powoli ręce splatając ze sobą palce i zgarbił się lekko, wsłuchując w ciszę. Z otwartych okiennic, o niemałych rozmiarach, przedzierał się wieczorny, letni wietrzyk, przyjemnie ochładzający jego twarz. Delikatnie mierzwił czarne włosy i miło drażnił skórę. Pianista uniósł lekko brwi słysząc szelest naprzeciwko siebie. Wyjrzał przez otwór dziwiąc się nieco, kiedy dostrzegł po drugiej stronie małą, wątłą dziewczynkę. Podszedł do okna, wychylił się przez nie i zmierzył dziecko wzrokiem. Obydwoje milczeli. Przenikliwy, nieco surowy wzrok mierzył się z przestraszoną, aczkolwiek przepełnioną zachwytem, parą błękitnych oczek. Istotka wspięła się na palce, oparła rączki o zewnętrzną stronę parapetu i powiedziała nieśmiało:
-Jeszcze.
Dorosły zdziwił się bardziej, jednak po chwili wrócił do swojego obojętnego wyrazu i oddalił się. Nie miał zamiaru ulegać kaprysowi dziecka, skończył na dzisiaj granie. Skierował się w stronę kuchni i zatrzymał z cichym pomrukiem niezadowolenia, słysząc głośniejsze, zdesperowane:
-Jeszcze.
Przepełnione nadzieją spojrzenie śledziło szerokie plecy, nieznośne wzbudzając w obserwowanym poczucie winy. Spracowana, ozdobiona siateczką zmarszczek ręka, powędrowała do skroni, intensywnie ją masując Następnie spoczęła na głowie, przeczesując hebanowe włosy, czemu towarzyszyło ciche westchnienie. Mężczyzna przysiadł ponownie przy fortepianie i wyciągnął przed siebie ręce. Zawiesił je nad instrumentem spoglądając w stronę wyczekującej "koncertu" osóbki. Na pulchnej twarzy wymalowana była radość i ekscytacja. "Irytujące." Pomyślał, a mimo tego zaczął muskać palcami klawisze.
***
 Ciszę w domu wypełnił wysokiej intonacji głosik:
-Proszę pana, proszę pana! To ja! -Czarnowłosy cmoknął z dezaprobatą wchodząc do kuchni. Podczas gotowania się wody westchnął po cichu. Źródło owego głosiku pojawiało się ostatnio coraz częściej, zakłócając jego spokojne życie. Mimo tego okna zostawały coraz częściej otwarte...Po chwili Serkis wrócił z dwoma parującymi kubkami w rękach. Jeden z kawą postawił przy fortepianie, drugi wypełniony herbatą wręczył w małe rączki. Dziewczynka z wdzięcznością przyjęła naczynie z ciepłą cieczą. Ostatnio robiło się chłodniej. Westchnął cierpiętniczo patrząc w błękitne perełki.
-Dziecko, jak długo masz zamiar stać pod moim oknem, jak jakiś złodziejaszek? -Osóbka otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc aluzji.
-M-mmam sobie iść? -Zapytała ze smutkiem w głosie.
-Na Boga, masz wejść do środka! Nie mam zamiaru brać odpowiedzialności za twoje zdrowie. -odparł chłodno, tak naprawdę troszcząc się o swojego, ostatnio stałego, gościa. Jeśli można nazwać osobę, dzień w dzień stojącą pod czyimś oknem, gościem... Niebieskie tęczówki zaiskrzyły, a ich mała właścicielka zawołała z radością:
-Naprawdę? mogę? -Czarnowłosy westchnął zirytowany, co mała odczytała jako: "Właź i mnie nie denerwuj!" i weszła pośpiesznie do środka. Przez okno... Nim muzyk zdążył jakkolwiek ją za to zrugać, siedziała przed instrumentem z wyczekującym uśmiechem na ustach. Serkis kręcąc głową położył dłonie na klawiszach i zaczął grać. Kiedy na dworze zmierzchało zakończył utwór i odparł do blondyneczki:
-Koniec. Do domu.
-Już? Proszę jeszcze jedna piosenka! Tylko jedna! -Zaciśnięte w piąstki rączki, zabawnie gestykulowały.
-Czy ty nie masz żadnego domu? Rodzice się nie martwią? Nie. Na dzisiaj koniec.
-No dobrze. -Odparła zawiedziona. Zniknęła za rogiem, rzucając niewyraźne "Do widzenia." i wyszła.
Grajek wstał wynosząc naczynia do zlewu. Do jego uszu dobiegł dźwięk szybkich, cichych kroczków i energicznego "Proszę pana, proszę pana!". Odruchowo zerknął za okno.
-Miałaś iść do domu. -Powiedział surowo.
-Zapomniałam zapytać. Mogę przyjść jutro z bratem? -mężczyzna wywrócił oczami.
-Jeśli musisz... -Annie zaśmiała się, podziękowała i odbiegła machając mu rączką.

 Następnego dnia faktycznie przyprowadziła ze sobą chłopca. Był znacznie starszy i w ogóle nie podobny do niej. Jedynym co ich łączyło, był kolor oczu. Jasny błękit, który śmiało można porównać z odcieniem bezchmurnego, przejrzystego nieba. Dzieci przychodziły codziennie. Jak się można domyślić Serkis w końcu zaczął uczyć dziewczynkę gry. Młodzieniec wydawał się w ogóle niezainteresowany muzyką. Siadał w fotelu i bazgrał coś w swoim notatniku, co bardzo denerwowało właściciela domu i zmuszało do zastanawiania, po co w ogóle przychodzi z siostrą.  Po dłuższym czasie stwierdził, iż da sobie z tym spokój i przestanie próbować zrozumieć nastolatka.  Później, gdy młodzik przekonał się do niego wyjawił niechętnie, że jego muzyka zawsze motywuje go do rysowania.

 Czas mijał, ciepłe lato powoli ustąpiło jesieni, a ta leniwie zamieniała się w zimę. Kiedy zimna pani zaczęła odchodzić, przyszedł czas na ponowne zakwitanie drzew oraz odżywanie zieleni. Dzieci nie odwiedzały go już od tygodnia, na co mężczyzna wmawiał sobie, że wreszcie ma chwilę spokoju i ciszy. W rzeczywistości bardzo polubił ich towarzystwo i teraz bez nich, dom wydał mu się ogromnie pusty i wielki.
 Muzyk zebrał ze skrzynki wszystkie listy i gazety, wszedł do domu i rzucił je niedbale na stół. Zaparzył sobie kawy i przysiadł przy nim, otwierając kolejno koperty. Nieruchomości, reklamy...zaproszenie? Otworzył ostrożnie czarną kopertę i wyjął białą, pozbawioną jakichkolwiek ozdób kartę. Zaczął śledzić uważnie równe, pochyłe pismo z każdą linijką, których nie było wiele, czując żołądek podchodzący do gardła. Przełknął z trudem gulę w krtani, rzucając paper na stolik. Patrzył tępo w przestrzeń, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Tej nocy po ulicach Kirklandii nie rozeszła się żadna melodia. Podobnie następnego dnia,  kolejnego i kolejnego....
***
   Niepewne, powolne kroki uginały swym ciężarem świeżą trawę. Mężczyzna je stawiający zatrzymał się ze spuszczoną głową, gdy dotarł do swojego celu. Od tygodnia starał się go unikać z całych sił. Stanął w tej samej linii co chłopak o błękitnych oczach.
 Nie odzywają się do siebie. Rozumieją. Patrzą pusto na nagrobek z wyrytym imieniem tak ważnej w ich życiu osoby. W końcu młodzik przerywa raniącą ich serca ciszę.
-Nie było pana tydzień temu. - Nie było w tych słowach żalu, złości, ani zawiedzenia. Chłopak powiedział to, bo rozumiał. Bo zazdrościł. Zazdrościł, że nie był na miejscu dorosłego. Również chciał przed tym uciec. Też się bał. Czarnowłosy uniósł głowę ku bezchmurnemu niebu, wystawił rękę przed siebie w geście, jakby łapał na nią krople deszczu i odparł słabo:
-Straszna ulewa. -Niebieskooki spogląda na błękitne, piękne, nieskalane żadnym obłokiem nieboskłon i odpowiada zdziwiony:
-O czym pan mówi? Przecież nie pada. -odwracając głowę ku mężczyźnie, dostrzega pojedynczą łzę, spływającą po odznaczonym wiekiem policzku.
-Pada. -Załkał pianista. Nastolatek spuszcza szybko głowę i szepcze: -Faktycznie. -I wbija z powrotem na mogiłę siostry, przepełniony bólem wzrok.
Podczas ich rozstania chłopiec mówi na do widzenia z wymuszonym uśmiechem.
-Na pewno nie byłaby zła, że nie był pan na pogrzebie. Myślę, że ona chciałaby, żeby zagrał pan jej coś jeszcze. -Macha smętnie na pożegnanie i odchodzi.


W ten sam wieczór miasto zostało obdarowane melodią, wyrażającą najgłębsze, kumulujące się w artyście uczucia. Smętna muzyka okalała każdy budynek, wprawiając mieszkańców w smutny nastrój. <muzyka> Pewien błękitnooki młodzieniec siedzący w oknie słysząc łzawy utwór, opuszcza swój notatnik na podłogę i zaczyna szlochać rozpaczliwi, przeklinając świat za odebranie mu tak ważnej osoby. Zrozpaczony grajek nawet nie zdaje sobie sprawy, ze słonych kropel opuszczających jego oczy. Strwonione serce wprawia palce w, wyłącznie jemu znany, taniec, który tworzy melodię jego duszy. Tę dzieło z pewnością zapadnie mieszkańcom w pamięci. Nic bowiem nie sprawiło jeszcze, iż czuli się tak źle. Okropnie bezradnie i rozpaczliwie.

~~~~~~~~~~~~~
*firma robiąca pianina/fortepiany
~~~~~~~~
Ja przepraszam! Znowu smęty ;-;
Stwierdziłam, że miłą odmianą będzie dodanie linkełka do muzyczki, przy której pisałam tą(tę?) notkę. Dla mnie jest smutna i to właśnie wyobraziłam sobie, jako grą Serkisa po śmierci Annie...
To miało być ciepłe, przyjemne dla oka opowiadanko... ugh! Jestem okropna XD Sama to ledwo czytam T^T
~Kaju