Po dość długiej przerwie postanowiłam napisać coś troszkę dłuższego...
Jeśli chodzi o dialogi, nie zraźcie się - bohaterowie mają rosyjskie korzenie i starałam się napisać w podobnym stylu, w jakim mówią.
Jest też dużo zdrobnień. Zapraszam do czytania!
PS.:Gdzieś tutaj jest karygodny błąd "otwarła", ale moje kartonowe oczy nie potrafią go dostrzec... ;-;
PS.:Gdzieś tutaj jest karygodny błąd "otwarła", ale moje kartonowe oczy nie potrafią go dostrzec... ;-;
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Lekki wiatr kołysał źdźbła zielonej, pełnej życia trawy oraz
pierwszych wiosennych kwiatów.Malutka słodka dziewczynka, ubrana w błękitną
sukienkę, poprawiła słomiany kapelusik na swych, spiętych w kucyki blond
loczkach. Stojąc w progu zapytała:
-Mamusiu, gdzie jest braciszek? –odpowiedział jej jedynie stłumiony
szloch kobiety, klęczącej na podwórku, odwróconej plecami do niej. „Co mamusia
robi? Modli się? Przecież niedziela jest za jutro plus jeden dzień. Słoneczko
świeci, czemu deszcz pada tylko na mamę?” Dziecko podchodzi do swojej
rodzicielki i bada ją ciekawym, lekko przestraszonym spojrzeniem. W końcu pyta
wystraszone:
-Mamusiu, co robisz? –kobieta rzuca się na maleństwo i
wybucha głośno płaczem. Mała ufnie wtula się w nią, nie rozumiejąc sytuacji, która się wokół niej dzieje. „Gdzie jest Miszka? Kim byli ci panowie? Dokąd go zabrali?”
-Mamusiu, gdzie jest Misza? Czy zniknął jak tatuś? –Czułe,
większe od jej własnych dłonie, objęły malutką twarz, a smutne, pełne łez, brązowe oczy spojrzały na nią poważnie. Dziewczynka rzadko widziała taki wzrok,
ale zawsze wiedziała, że oznacza on coś ważnego.
-Cichutko kruszynko, nie wspominaj. –malutka twarzyczka
zrobiła się mokra, do zielonych oczek nieznośnie pchały się słone krople,
których nie umiała powstrzymać. A próbowała. Delikatne palce starszej starły je
w milczeniu. Z wątłych usteczek wydobył się zachrypnięty głosik:
-Matusz…
-Nie pytaj kruszyno, już ciiii. –Przerwała jej tkliwie. I
Saszka już nie pytała. Nie dowiedziała się przez długi czas, co się stało z
Michaiłem. Gdzie jest, co robi, a przede wszystkim, czy w ogóle jeszcze żyje.
***
Nienawidzę tej pory roku.
Śliczna, młoda dziewczyna rozwieszała na
dworze białą, nieskazitelną pościel. Zapatrzyła się na śnieżny kolor mrużąc
przy tym oczy. Promienie słońca nieznośnie odbijały się od materiału, zmuszając źrenice do skurczu. Piękny, wiosenny poranek sprawił, że jej duszę przejął żal nie do opisania.
Spojrzała w stronę kamiennej ścieżki, prowadzącej przez pola i równiny.
Ciągnęła się daleko, daleko za horyzont, dokąd Saszka nigdy się nie zapuściła.
Nie było jej brak odwagi, jednak chciała oszczędzić matce stresu. Od tamtego
zdarzenia stała się bardzo słaba i chorobliwa. Kiedyś często słyszała od tamtej
strony huki i grzmoty. Wiedziała, że nie niosły ze sobą nic dobrego.Pewnego
dnia, gdy zapytała rodzica co tam jest, usłyszała smętne, pozbawione emocji,
puste zdanie „Gdzieś tam, skąd się nie wraca, zabrali naszego Michalijka.” To
również stało się w tak piękny, rześki dzień. Dlatego dziewczę nie lubiło
wiosny. Nawet srogie, niebezpieczne zimy nie sprawiały, że czuła się tak
bezbronnie i smutno. Lekki wietrzyk, który wprawiał jej złote loki w delikatny
ruch, pomimo swojej łagodności drażnił ją i przyprawiał o złość. Skończyła
szybko czynność i wróciła czym prędzej do domu. Podeszła do pieca i zdjęła
rondelek z zupą.
-Matuszko, zjesz zupy? – Spytała i nie czekając na odpowiedź
nalała wywaru do miseczki, niosąc ją do małego, odosobnionego pokoiku. Zapukała
cichutko i weszła do pomieszczenia, z uśmiechem podając rodzicielce naczynie.
Kobieta z wdzięcznością przyjęła podarunek i odparła wątłym głosem ze smutkiem:
-Saszka, ty tak wiele robisz, a ja ci ciężarem… -blondynka
usiadła na skraju łóżka, odłożyła zupę na półkę i wzięła pomarszczone ręce w
dłonie.
-Mamo, grzech ci nie pomóc, bo serce się kraje, jak taka
dobra kobieta jak ty cierpi. Może ciężar, ale słodki. –Ciepłemu głosowi zawtórował
całus w czoło. Jak mogła obwiniać matkę za jej chorobę. Nie mogła jej pomóc w
pracach, w których używało się siły fizycznej, jednak rozmowa z nią była dla
niej ogromną pomocą. Posiwiała osoba wtuliła się w swoje dziecko, na zmianę szepcząc
i obcałowując jasne włosy.
-Moja kruszynka. Mój skarb… - Na zewnątrz ze świstem zerwał
się mocny podmuch, któremu potowarzyszył donośny grom i huk z nieba. Trzpiotka
zerwała się z łóżka ze śmiechem i pobiegła ściągnąć moknące pranie. Zakryła
ręką twarz, starając się uniknąć kropel. Zrywała szybko bawełnę ze sznura do
wiklinowego kosza.
-Ostatnie! –mruknęła energicznie sięgając po ostatnie
prześcieradło. Jej ręka zamarła w połowie dogi, dostrzegając pod drugiej
stronie wysoki cień oraz odbicie dłoni, lekko odciśnięte na materiale.
Przełknęła z trudem ślinę, ledwo powstrzymując łzy. Dotknęła niepewnie
wybrzuszenia na tkaninie i wybuchła płaczem. Dzianina zsunęła się z czyjąś
pomocą i odsłoniła widok na wyniosłego, ubranego w mundur czarnowłosego
chłopaka, trzymającego broń. Blondynka cofnęła dłoń i zakryła nią usta w
niedowierzaniu.
-Saszka, nie bój się. Ja nie zjawa. Ja żyję. – złapał ją w
ramiona i zaczął gładzić czule po mokrych włosach. Stali w ulewie, w ogóle nie
zwracając na nią uwagi.
-Misza! Cherubinku! –Z progu domu krzyknęła uradowana
kobieta. Opierała całe swoje ciało o futrynę, z trudem utrzymując się na
nogach. Jej pociechy podbiegły szybko z pomocą. Rodzina trzymała się długo w
objęciach śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Dziękowali bogu, za to, że mogą
być znowu razem.
-Kocham wiosnę!- krzyknęła głośno Saszka i wtuliła się
mocniej w swojego brata.
~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Wiem, że (jak zresztą zwykle) krótkie, ale nie chciałam już ciągnąć tych smętów, zważywszy na to, że nastawiłam się na pisanie czegoś wesołego. Nie udało się. No cóż :D
Mam nadzieję, że się wam spodoba!
~Kaju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz