niedziela, 22 listopada 2015

Melodia mojej duszy.

Pan Serkis uważany był za osobę sceptyczną, zrzędliwą oraz stroniącą od towarzystwa. Cechy niekoniecznie prawidłowo mu przypisane, sprawiały iż ludzie uważali go za istotę aspołeczną, której "harmonogramu" życia lepiej było nie zaburzać. Sąsiedzi, znający go lepiej, jeżeli w ogóle można było to tak określić, twierdziły również, że jest to człowiek pozbawiony empatii. Nie uśmiecha się, nie płacze, wśród plotek wyrażano nawet wątpliwości czy potrafi mówić, ponieważ głosu pana Serkisa nie słyszał nikt, kto przebywał w jego pobliżu. Wszyscy wokół spekulowali, plotkowali, snuli teorię na temat tajemniczej persony, jednak kiedy nadarzała się jakakolwiek okazja na nawiązanie kontaktu, obiekt wszelkich tych refleksji traktowany był niczym powietrze. Kiedy tylko owy człowiek przekraczał próg swojej samotni i wychodził do świata, ten traktował go jakby nie istniał... Skąd więc wzięło się całe zainteresowanie kimś tak pozbawionym koloru, wręcz przeźroczystym, jak pan Serkis?  Otóż mężczyzna codziennie, w godzinach wieczornych, otwierał, najszerzej jak tylko pozwalały na to stare zawiasy, okna i zasiadał przed starym *Petrofem, przekazując miasteczku piękną, znaną tylko mu melodię. Melodyjna, rozczulająca muzyka przepływała leniwie między budynkami, dzieląc się sobą ze wszystkimi. Każdego, do którego ucha zawitała, zalewała fala nostalgii oraz spokoju. Niektórzy odczuwali smutek, inni pewnego rodzaju dumę, co niektórzy fascynację...jednak wszyscy zgodnie wysłuchiwali utworów z przyjemnością. Chwile, gdy palce dotykały, lekko pożółkłych już klawiszy, były jedynymi, kiedy ludzie nie odczuwali do niego dystansu. To były momenty, w których wielu miało głęboką ochotę podejść do muzyka, porozmawiać, pogratulować, zapytać o cokolwiek- jednak nikt nie miał serca, ani ochoty, przerywać wspaniałej symfonii.  Z czasem gdy struny przestawały brzęczeć, a okna z powrotem zostawały zamykane, wszystko wracało do "normy". Mieszkańcy zapominali o pragnieniu odczuwalnym w czasie koncertu i wracali do poprzednich czynności. Tak wyglądało życie pana Serkisa z perspektywy ludzi, którzy nazywali je "rutyną". Zabawne, iż człowiek ma czelność, lub jakiekolwiek uczucie prawa, by oceniać rzeczy na których temat nie wiedzą zupełnie nic.  No cóż...mimo wszystko trudno jest im się dziwić. Tylko podczas gry zauważali osobę mieszkającą w mieszkaniu numer 37a, wyłącznie wtedy, gdy lśnił. Wstawali, pracowali, przysiadali wieczorem wysłuchując wieczornych kompozycji odludka, po czym wracali do swoich zajęć. Na tym polegał każdy dzień w Małej Kirklandii. Przynajmniej do czasu....
***
 Mężczyzna kończył właśnie dzisiejszą grę.  Zakończył utwór zwalniając ostatnie nuty. Złożył powoli ręce splatając ze sobą palce i zgarbił się lekko, wsłuchując w ciszę. Z otwartych okiennic, o niemałych rozmiarach, przedzierał się wieczorny, letni wietrzyk, przyjemnie ochładzający jego twarz. Delikatnie mierzwił czarne włosy i miło drażnił skórę. Pianista uniósł lekko brwi słysząc szelest naprzeciwko siebie. Wyjrzał przez otwór dziwiąc się nieco, kiedy dostrzegł po drugiej stronie małą, wątłą dziewczynkę. Podszedł do okna, wychylił się przez nie i zmierzył dziecko wzrokiem. Obydwoje milczeli. Przenikliwy, nieco surowy wzrok mierzył się z przestraszoną, aczkolwiek przepełnioną zachwytem, parą błękitnych oczek. Istotka wspięła się na palce, oparła rączki o zewnętrzną stronę parapetu i powiedziała nieśmiało:
-Jeszcze.
Dorosły zdziwił się bardziej, jednak po chwili wrócił do swojego obojętnego wyrazu i oddalił się. Nie miał zamiaru ulegać kaprysowi dziecka, skończył na dzisiaj granie. Skierował się w stronę kuchni i zatrzymał z cichym pomrukiem niezadowolenia, słysząc głośniejsze, zdesperowane:
-Jeszcze.
Przepełnione nadzieją spojrzenie śledziło szerokie plecy, nieznośne wzbudzając w obserwowanym poczucie winy. Spracowana, ozdobiona siateczką zmarszczek ręka, powędrowała do skroni, intensywnie ją masując Następnie spoczęła na głowie, przeczesując hebanowe włosy, czemu towarzyszyło ciche westchnienie. Mężczyzna przysiadł ponownie przy fortepianie i wyciągnął przed siebie ręce. Zawiesił je nad instrumentem spoglądając w stronę wyczekującej "koncertu" osóbki. Na pulchnej twarzy wymalowana była radość i ekscytacja. "Irytujące." Pomyślał, a mimo tego zaczął muskać palcami klawisze.
***
 Ciszę w domu wypełnił wysokiej intonacji głosik:
-Proszę pana, proszę pana! To ja! -Czarnowłosy cmoknął z dezaprobatą wchodząc do kuchni. Podczas gotowania się wody westchnął po cichu. Źródło owego głosiku pojawiało się ostatnio coraz częściej, zakłócając jego spokojne życie. Mimo tego okna zostawały coraz częściej otwarte...Po chwili Serkis wrócił z dwoma parującymi kubkami w rękach. Jeden z kawą postawił przy fortepianie, drugi wypełniony herbatą wręczył w małe rączki. Dziewczynka z wdzięcznością przyjęła naczynie z ciepłą cieczą. Ostatnio robiło się chłodniej. Westchnął cierpiętniczo patrząc w błękitne perełki.
-Dziecko, jak długo masz zamiar stać pod moim oknem, jak jakiś złodziejaszek? -Osóbka otworzyła szeroko oczy, nie rozumiejąc aluzji.
-M-mmam sobie iść? -Zapytała ze smutkiem w głosie.
-Na Boga, masz wejść do środka! Nie mam zamiaru brać odpowiedzialności za twoje zdrowie. -odparł chłodno, tak naprawdę troszcząc się o swojego, ostatnio stałego, gościa. Jeśli można nazwać osobę, dzień w dzień stojącą pod czyimś oknem, gościem... Niebieskie tęczówki zaiskrzyły, a ich mała właścicielka zawołała z radością:
-Naprawdę? mogę? -Czarnowłosy westchnął zirytowany, co mała odczytała jako: "Właź i mnie nie denerwuj!" i weszła pośpiesznie do środka. Przez okno... Nim muzyk zdążył jakkolwiek ją za to zrugać, siedziała przed instrumentem z wyczekującym uśmiechem na ustach. Serkis kręcąc głową położył dłonie na klawiszach i zaczął grać. Kiedy na dworze zmierzchało zakończył utwór i odparł do blondyneczki:
-Koniec. Do domu.
-Już? Proszę jeszcze jedna piosenka! Tylko jedna! -Zaciśnięte w piąstki rączki, zabawnie gestykulowały.
-Czy ty nie masz żadnego domu? Rodzice się nie martwią? Nie. Na dzisiaj koniec.
-No dobrze. -Odparła zawiedziona. Zniknęła za rogiem, rzucając niewyraźne "Do widzenia." i wyszła.
Grajek wstał wynosząc naczynia do zlewu. Do jego uszu dobiegł dźwięk szybkich, cichych kroczków i energicznego "Proszę pana, proszę pana!". Odruchowo zerknął za okno.
-Miałaś iść do domu. -Powiedział surowo.
-Zapomniałam zapytać. Mogę przyjść jutro z bratem? -mężczyzna wywrócił oczami.
-Jeśli musisz... -Annie zaśmiała się, podziękowała i odbiegła machając mu rączką.

 Następnego dnia faktycznie przyprowadziła ze sobą chłopca. Był znacznie starszy i w ogóle nie podobny do niej. Jedynym co ich łączyło, był kolor oczu. Jasny błękit, który śmiało można porównać z odcieniem bezchmurnego, przejrzystego nieba. Dzieci przychodziły codziennie. Jak się można domyślić Serkis w końcu zaczął uczyć dziewczynkę gry. Młodzieniec wydawał się w ogóle niezainteresowany muzyką. Siadał w fotelu i bazgrał coś w swoim notatniku, co bardzo denerwowało właściciela domu i zmuszało do zastanawiania, po co w ogóle przychodzi z siostrą.  Po dłuższym czasie stwierdził, iż da sobie z tym spokój i przestanie próbować zrozumieć nastolatka.  Później, gdy młodzik przekonał się do niego wyjawił niechętnie, że jego muzyka zawsze motywuje go do rysowania.

 Czas mijał, ciepłe lato powoli ustąpiło jesieni, a ta leniwie zamieniała się w zimę. Kiedy zimna pani zaczęła odchodzić, przyszedł czas na ponowne zakwitanie drzew oraz odżywanie zieleni. Dzieci nie odwiedzały go już od tygodnia, na co mężczyzna wmawiał sobie, że wreszcie ma chwilę spokoju i ciszy. W rzeczywistości bardzo polubił ich towarzystwo i teraz bez nich, dom wydał mu się ogromnie pusty i wielki.
 Muzyk zebrał ze skrzynki wszystkie listy i gazety, wszedł do domu i rzucił je niedbale na stół. Zaparzył sobie kawy i przysiadł przy nim, otwierając kolejno koperty. Nieruchomości, reklamy...zaproszenie? Otworzył ostrożnie czarną kopertę i wyjął białą, pozbawioną jakichkolwiek ozdób kartę. Zaczął śledzić uważnie równe, pochyłe pismo z każdą linijką, których nie było wiele, czując żołądek podchodzący do gardła. Przełknął z trudem gulę w krtani, rzucając paper na stolik. Patrzył tępo w przestrzeń, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Tej nocy po ulicach Kirklandii nie rozeszła się żadna melodia. Podobnie następnego dnia,  kolejnego i kolejnego....
***
   Niepewne, powolne kroki uginały swym ciężarem świeżą trawę. Mężczyzna je stawiający zatrzymał się ze spuszczoną głową, gdy dotarł do swojego celu. Od tygodnia starał się go unikać z całych sił. Stanął w tej samej linii co chłopak o błękitnych oczach.
 Nie odzywają się do siebie. Rozumieją. Patrzą pusto na nagrobek z wyrytym imieniem tak ważnej w ich życiu osoby. W końcu młodzik przerywa raniącą ich serca ciszę.
-Nie było pana tydzień temu. - Nie było w tych słowach żalu, złości, ani zawiedzenia. Chłopak powiedział to, bo rozumiał. Bo zazdrościł. Zazdrościł, że nie był na miejscu dorosłego. Również chciał przed tym uciec. Też się bał. Czarnowłosy uniósł głowę ku bezchmurnemu niebu, wystawił rękę przed siebie w geście, jakby łapał na nią krople deszczu i odparł słabo:
-Straszna ulewa. -Niebieskooki spogląda na błękitne, piękne, nieskalane żadnym obłokiem nieboskłon i odpowiada zdziwiony:
-O czym pan mówi? Przecież nie pada. -odwracając głowę ku mężczyźnie, dostrzega pojedynczą łzę, spływającą po odznaczonym wiekiem policzku.
-Pada. -Załkał pianista. Nastolatek spuszcza szybko głowę i szepcze: -Faktycznie. -I wbija z powrotem na mogiłę siostry, przepełniony bólem wzrok.
Podczas ich rozstania chłopiec mówi na do widzenia z wymuszonym uśmiechem.
-Na pewno nie byłaby zła, że nie był pan na pogrzebie. Myślę, że ona chciałaby, żeby zagrał pan jej coś jeszcze. -Macha smętnie na pożegnanie i odchodzi.


W ten sam wieczór miasto zostało obdarowane melodią, wyrażającą najgłębsze, kumulujące się w artyście uczucia. Smętna muzyka okalała każdy budynek, wprawiając mieszkańców w smutny nastrój. <muzyka> Pewien błękitnooki młodzieniec siedzący w oknie słysząc łzawy utwór, opuszcza swój notatnik na podłogę i zaczyna szlochać rozpaczliwi, przeklinając świat za odebranie mu tak ważnej osoby. Zrozpaczony grajek nawet nie zdaje sobie sprawy, ze słonych kropel opuszczających jego oczy. Strwonione serce wprawia palce w, wyłącznie jemu znany, taniec, który tworzy melodię jego duszy. Tę dzieło z pewnością zapadnie mieszkańcom w pamięci. Nic bowiem nie sprawiło jeszcze, iż czuli się tak źle. Okropnie bezradnie i rozpaczliwie.

~~~~~~~~~~~~~
*firma robiąca pianina/fortepiany
~~~~~~~~
Ja przepraszam! Znowu smęty ;-;
Stwierdziłam, że miłą odmianą będzie dodanie linkełka do muzyczki, przy której pisałam tą(tę?) notkę. Dla mnie jest smutna i to właśnie wyobraziłam sobie, jako grą Serkisa po śmierci Annie...
To miało być ciepłe, przyjemne dla oka opowiadanko... ugh! Jestem okropna XD Sama to ledwo czytam T^T
~Kaju

wtorek, 22 września 2015

Czym jest wiosna?

Po dość długiej przerwie postanowiłam napisać coś troszkę dłuższego...
Jeśli chodzi o dialogi, nie zraźcie się - bohaterowie mają rosyjskie korzenie i starałam się napisać w podobnym stylu, w jakim mówią.
Jest też dużo zdrobnień. Zapraszam do czytania!
PS.:Gdzieś tutaj jest karygodny błąd "otwarła", ale moje kartonowe oczy nie potrafią go dostrzec... ;-;
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Lekki wiatr kołysał źdźbła zielonej, pełnej życia trawy oraz pierwszych wiosennych kwiatów.Malutka słodka dziewczynka, ubrana w błękitną sukienkę, poprawiła słomiany kapelusik na swych, spiętych w kucyki blond loczkach. Stojąc w progu zapytała:
-Mamusiu, gdzie jest braciszek? –odpowiedział jej jedynie stłumiony szloch kobiety, klęczącej na podwórku, odwróconej plecami do niej. „Co mamusia robi? Modli się? Przecież niedziela jest za jutro plus jeden dzień. Słoneczko świeci, czemu deszcz pada tylko na mamę?” Dziecko podchodzi do swojej rodzicielki i bada ją ciekawym, lekko przestraszonym spojrzeniem. W końcu pyta wystraszone:
-Mamusiu, co robisz? –kobieta rzuca się na maleństwo i wybucha głośno płaczem. Mała ufnie wtula się w nią, nie rozumiejąc sytuacji, która się wokół niej dzieje. „Gdzie jest Miszka? Kim byli ci panowie? Dokąd go zabrali?”
-Mamusiu, gdzie jest Misza? Czy zniknął jak tatuś? –Czułe, większe od jej własnych dłonie, objęły malutką twarz, a smutne, pełne łez, brązowe oczy spojrzały na nią poważnie. Dziewczynka rzadko widziała taki wzrok, ale zawsze wiedziała, że oznacza on coś ważnego.
-Cichutko kruszynko, nie wspominaj. –malutka twarzyczka zrobiła się mokra, do zielonych oczek nieznośnie pchały się słone krople, których nie umiała powstrzymać. A próbowała. Delikatne palce starszej starły je w milczeniu. Z wątłych usteczek wydobył się zachrypnięty głosik:
-Matusz…
-Nie pytaj kruszyno, już ciiii. –Przerwała jej tkliwie. I Saszka już nie pytała. Nie dowiedziała się przez długi czas, co się stało z Michaiłem. Gdzie jest, co robi, a przede wszystkim, czy w ogóle jeszcze żyje.
***

Nienawidzę tej pory roku.

 Śliczna, młoda dziewczyna rozwieszała na dworze białą, nieskazitelną pościel. Zapatrzyła się na śnieżny kolor mrużąc przy tym oczy. Promienie słońca nieznośnie odbijały się od materiału, zmuszając źrenice do skurczu. Piękny, wiosenny poranek sprawił, że jej duszę przejął żal nie do opisania. Spojrzała w stronę kamiennej ścieżki, prowadzącej przez pola i równiny. Ciągnęła się daleko, daleko za horyzont, dokąd Saszka nigdy się nie zapuściła. Nie było jej brak odwagi, jednak chciała oszczędzić matce stresu. Od tamtego zdarzenia stała się bardzo słaba i chorobliwa. Kiedyś często słyszała od tamtej strony huki i grzmoty. Wiedziała, że nie niosły ze sobą nic dobrego.Pewnego dnia, gdy zapytała rodzica co tam jest, usłyszała smętne, pozbawione emocji, puste zdanie „Gdzieś tam, skąd się nie wraca, zabrali naszego Michalijka.” To również stało się w tak piękny, rześki dzień. Dlatego dziewczę nie lubiło wiosny. Nawet srogie, niebezpieczne zimy nie sprawiały, że czuła się tak bezbronnie i smutno. Lekki wietrzyk, który wprawiał jej złote loki w delikatny ruch, pomimo swojej łagodności drażnił ją i przyprawiał o złość. Skończyła szybko czynność i wróciła czym prędzej do domu. Podeszła do pieca i zdjęła rondelek z zupą.
-Matuszko, zjesz zupy? – Spytała i nie czekając na odpowiedź nalała wywaru do miseczki, niosąc ją do małego, odosobnionego pokoiku. Zapukała cichutko i weszła do pomieszczenia, z uśmiechem podając rodzicielce naczynie. Kobieta z wdzięcznością przyjęła podarunek i odparła wątłym głosem ze smutkiem:
-Saszka, ty tak wiele robisz, a ja ci ciężarem… -blondynka usiadła na skraju łóżka, odłożyła zupę na półkę i wzięła pomarszczone ręce w dłonie.
-Mamo, grzech ci nie pomóc, bo serce się kraje, jak taka dobra kobieta jak ty cierpi. Może ciężar, ale słodki. –Ciepłemu głosowi zawtórował całus w czoło. Jak mogła obwiniać matkę za jej chorobę. Nie mogła jej pomóc w pracach, w których używało się siły fizycznej, jednak rozmowa z nią była dla niej ogromną pomocą. Posiwiała osoba wtuliła się w swoje dziecko, na zmianę szepcząc i obcałowując jasne włosy.
-Moja kruszynka. Mój skarb… - Na zewnątrz ze świstem zerwał się mocny podmuch, któremu potowarzyszył donośny grom i huk z nieba. Trzpiotka zerwała się z łóżka ze śmiechem i pobiegła ściągnąć moknące pranie. Zakryła ręką twarz, starając się uniknąć kropel. Zrywała szybko bawełnę ze sznura do wiklinowego kosza.
-Ostatnie! –mruknęła energicznie sięgając po ostatnie prześcieradło. Jej ręka zamarła w połowie dogi, dostrzegając pod drugiej stronie wysoki cień oraz odbicie dłoni, lekko odciśnięte na materiale. Przełknęła z trudem ślinę, ledwo powstrzymując łzy. Dotknęła niepewnie wybrzuszenia na tkaninie i wybuchła płaczem. Dzianina zsunęła się z czyjąś pomocą i odsłoniła widok na wyniosłego, ubranego w mundur czarnowłosego chłopaka, trzymającego broń. Blondynka cofnęła dłoń i zakryła nią usta w niedowierzaniu.
-Saszka, nie bój się. Ja nie zjawa. Ja żyję. – złapał ją w ramiona i zaczął gładzić czule po mokrych włosach. Stali w ulewie, w ogóle nie zwracając na nią uwagi.
-Misza! Cherubinku! –Z progu domu krzyknęła uradowana kobieta. Opierała całe swoje ciało o futrynę, z trudem utrzymując się na nogach. Jej pociechy podbiegły szybko z pomocą. Rodzina trzymała się długo w objęciach śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Dziękowali bogu, za to, że mogą być znowu razem.

-Kocham wiosnę!- krzyknęła głośno Saszka i wtuliła się mocniej w swojego brata.

~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Wiem, że (jak zresztą zwykle) krótkie, ale nie chciałam już ciągnąć tych smętów, zważywszy na to, że nastawiłam się na pisanie czegoś wesołego. Nie udało się. No cóż :D
Mam nadzieję, że się wam spodoba!
~Kaju.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Iluzja jest moja...

Uwaga! W tym utworze jest kilka powtórzeń - nawet sporo...więc jeśli ktoś tego nie lubi to lepiej niech to ominie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Pustka, która ogarnia mój dom roznosi głośne, dudniące w uszach echo. W środku mieszkania panoszy się nieznośna, nieprzerwana cisza rozsadzająca mnie od środka. Raniąca serce. Wewnątrz targa moim ciałem z powodu przeklętej bezsilności, mam ochotę biec, rzucić czymś; podczas gdy na wierzchu nie jestem w stanie choćby kiwnąć palcem.

Cud się nie zdarzył.

 Bezgłos. Tak mi przeszkadza. Chciałbym go przerwać donośnym, bynajmniej nie histerycznym, śmiechem lecz nie mam siły. Nawet najmniejszy dźwięk nie potrafi wydobyć się z moich ust, przez ciężar miażdżący  żebra niepozwalający wziąć najmniejszego oddechu. Niezależnie od siebie tłumię wszystkie emocje, nie dając im żadnej drogi do ucieczki, żadnego upustu. Autonomiczny bezdech. Duszę się żalem. Dławię łzami . Przygniata mnie boleść. Cisza stwarza w uszach dotkliwy hałas. Świat, którego jeszcze długo nie zobaczę, czerń jaka długo mnie nie obejmie. Czas bezlitośnie wydłużający męki. Każe czekać wieki w odosobnieniu. Izoluje od edenu. Ciało żyjące bez szczęścia, ciepła i radości. Zimne i bezwiedne. Desperacko czekające na swój koniec.  Jestem w stanie czuć wyłącznie rozpacz. Ponieważ cud nie miał miejsca. Zostawił mnie na pastwę losu. Zostawił z samotnością.

Iluzja jest moja.

Odrywam się od żalu, patrzę na to, co tak pragnę zobaczyć. Znów jestem otoczony miłością. Delikatne dłonie ułudy, pocieszające nędznego frustrata. Choć jest ono złudą, czuję ciepło. Dotyk. Słyszę urojony głos. Cud wydaje się taki realny. Osiągalny

Iluzja jest moja.

Zapomnieć o śmierci i innych zmartwieniach. Wszczepić w ich miejsce dobre wspomnienia. Wkleić w miejsce bólu fikcję.

Iluzja jest moja.

Zmienić bieg wydarzeń. Usunąć niefortunny zbieg okoliczności. Zastąpić czas i miejsce innym, bardziej adekwatnym. Wymazać nieszczęśliwy wypadek.

Tylko iluzja.

Daję się ponieść ucieczce od prawdy. Chwytam ślepo obrazy, które już nie mogą zaistnieć. Patrzę z ukojeniem na zjawę, mimo iż jestem świadomy jej nierealnego bytu. W końcu wyrywa się ze mnie płacz.


Bo ty już nie istniejesz.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Przepraszam, że znów coś krótkiego, ale aktualnie mam sporo na głowie, a takie krótsze notki przyjemniej mi się pisze C:
Mam nadzieję, że nikt mnie za to nie potępi...XD
No i znowusz tematyka śmierci...wybaczcie, ale ostatnio mam takie rozkminy i NIE OSZUKUJMY SIĘ lubię taką tematykę :3
Pozdrawiam wszystkie tęczowe koloidy!
~Kaju.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Czym jest szczęście?

Witam po dość długiej przerwie i przepraszam za zwłokę, ale wiecie lenię dupę...
Wekejszyn, wolnejszyn i inne pierdzielszyn... Trza się spiąć i zacząć pisać ~ <3
No i ten...jestem tęczowym koloidem, więc wybaczcie. Od dzisiaj możecie mi mówić - różowy ameb (bo żeńska wersja jest dla słabych XD)
~~~~~~~~~~~~~~
Jeden prosty, potwierdzający wyraz. Obietnica nowego, pięknego poranka. Ciepłego słońca padającego na zmartwioną duszę, od razu kojąc i wymazując wszystkie obawy. Obietnica lepszego jutra. Całych serii „lepszych  jutr”.
„ Ze mną możesz być szczęśliwa.”
– obietnica, otwarcie dająca do zrozumienia swojej niepewności. Przyznaje, jak łatwo da się ją złamać. Mimo tego wtedy byłam pewna. Wszelkie MOŻE przepuszczałam mimo uszu, nie dawałam nawet zmącić nim przepełnionego radością umysłu. Liczyło się tylko to jedno, ukazujące cudowną przyszłość słowo.
 Teraz stoję przed tobą, tak ogromnie wyróżniając się wśród tłumu. Bliscy? Rodzina? Przyjaciele? Jakie to ma znaczenie, skoro wszyscy wrócą zaraz do domu przepełnionego ciepłem i miłością, podczas gdy my jesteśmy tutaj sami? W tym chłodzie i pustce. Po policzku nieustająco spływają krople. Bynajmniej nie są to łzy. Muszę pokazać ci, że nie mącą mi w głowie żadne troski. Nie cierpię. Nie czuję. Że też w tak okropny dzień mogło się jeszcze rozpadać…
„Możesz być szczęśliwa.” 
– Ale nie jestem. Złamałeś przysięgę. Nie dotrzymałeś danego słowa. Mimo tego uśmiecham się. Kontrastuję przez to z innymi. Tak mocno do nich nie pasuję, przez ten wyraz twarzy. Jakbym wśród tej czerni ubrana była na biało. Zupełnie jak wtedy.

„Współczuję, żałuję, przykro mi…” –Mi nie. Ja chcę ci podziękować. Dziękuję za chwile, które pozwoliłeś mi ze sobą przeżyć. Za uczucia, którymi obdarzyłeś. Gesty, którymi mnie obdarowałeś. Mimikę, jakiej zmiany dałeś mi szansę ujrzeć. Jestem wdzięczna za tamten dzień. Choć teraz uschło, będę dbała o ciepło które we mnie zasadziłeś. Miłość, którą wszczepiłeś. Dziś również powiedziałabym TAK.~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Koniec. Dziękuję za uwagę, Kaju na prezydenta, możecie bić brawo XD
A tak na poważnie, mam nadzieję, że się podobało.
~Kaju.

niedziela, 19 lipca 2015

Jeśli...

Po tak długim czasie kolejna notka ode mnie.
P.S. Jestem bezmózgim kartonem.
Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutom, gdyż ten wpis może znacznie wpłynąć na twoją psychikę.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Czymże jest szczęście jak nie podmiotem, który nas doprowadza do samozagłady? 
Dlaczego mamy czuć się spełnieni, radośni?
Po dobrych chwilach przychodzą te złe, dlaczego więc nie mielibyśmy pozbyć się tych dobrych, jednocześnie unikając porażek i smutku? Przecież możemy się ich pozbyć jak niechcianej zabawki, którą w dzieciństwie wkładaliśmy do szafy i zapominaliśmy o niej. 
Czy wtedy uniknęlibyśmy porażek i smutku?
Czy nie żyło by się nam lepiej, lepiej bez tego wszystkiego.
Monotonność byłaby wszystkim co nasz otacza. Może i żylibyśmy bez żadnych uczuć, ale czy nie byłoby łatwiej? Czy dla nas nie jest to pewnego rodzaju rozwiązaniem. Szansą na ułatwienie życia nie tylko nam, ale i innym. 
Mówi się, że człowiek potrzebuje bliskości, a jeśli to kłamstwo wpajane nam od dawna? Kłamstwo, które wchłania się w głąb nas i kieruje nami. Może taki jest jego cel, wsiąknąć w nas i dusić od środka. 
Co jeśli to tylko słowo jak każde inne, któremu człowiek nadaje znaczenie? Kto wie czy to nie istota ludzka nadała mu taką bezsensowną wartość? 
Dlaczego w ogóle żyjemy?
Jesteśmy martwi?
Czy nasze istnienie i wszystko inne to kłamstwo? 
Na co dzień zmagamy się z wieloma trudnościami, ale jaki jest tego sens? 
Czy można nie rozumieć swoich myśli?
Czy sami sobie zaprzeczamy? 
Czy jesteśmy tylko jednym wielkim oksymoronem? 
Martwi, a jednak żywi?

~~Muffinka

sobota, 18 lipca 2015

Zawsze taka byłam?


***
Nudno. Potwornie nudno. Dłużej nie mogę tego znieść. Muszę zrobić coś produktywnego.
 Kto pokaże w mym życiu jakąś treść?
Dlaczego nikt nie słyszy mych próśb i błagań? Jestem zmęczona zwijaniem się w kłębek rozpaczy i frustracji. I nagle pojawiasz się ty. Nieskazitelna i tajemnicza. Samopoczucie może poprawić  jedynie cudowny szkarłat, spływający po rękach.
Czy zawsze tak było?
Słaniam nogami, szukając czerwonej bogini. Tylko ona mnie rozumie. Wyłącznie ONA potrafi dać ukojenie. Staram się znów  wyobrazić ją moim spaczonym umysłem, podczas jej nieobecności.
Nikt mi niczego nie zabrania...
 Siedzę we własnym towarzystwie. Towarzystwie jęków i  ryków. Czasem coś bredzę, nieobecna. Do mojej głowy nie dochodzi żadna myśl. Jakbym była przez kogoś sterowana. Sterowana? Czym? Pożądaniem, żądzą? Przez moją ciszę przechodzi czyjś krzyk. Melodia dochodząca do moich uszu zostawia na nich ślad ciepłego ,wydychanego powietrza. Sama już nie wierzę. To prawda, czy ułuda? Sen, czy rzeczywistość? Ktoś z oddali woła mnie szaleńczo.
Nagle postawiono mi bariery. Zabroń mi jeszcze raz.
A więc odważyłeś się. Spoglądam na błyszczącą kałużę. Widok zapiera dech w piersiach. Metaliczna woń odurza kusząc mnie. Język zetknięty z cieczą… zatracam się w tym smaku. Nie wiem kim jestem w tym marzeniu. Bogini. Daj do zdobycia wyższe cele. Czystsze. Szlachetniejsze.
Daj mi pokonać wyższe progi. Nie zawiodę cię. Zawołaj mnie jeszcze raz.
***
~~~~~~~~~~~~~~~~
Z pamiętniczka psycholki :3
Wiem, że notka jest krótka, ale bardzo lubię pisać takie badziewia. Z góry przepraszam :D
~Kaju

wtorek, 14 lipca 2015

A kiedy Bóg zniknie...


Ludzie. Jeden gatunek, ta sama struktura, budowa ciała, te same funkcjonowanie narządów. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że człowiek nie różni się od drugiego tak znacznie. Lecz różnice widać na pierwszy rzut oka. Ludzie pragną bliskości, jednak sami obierają ścieżki, prowadzące do samotności. I choć nie czują się z tym dobrze, wyłącznie ich winą jest brak jakiegokolwiek towarzystwa w pobliżu.

Umysł. Odczucie bycia innym, zachowanie, charakter, o budowie zewnętrznej nie wspominając. Wszystko to różni ich od siebie. A mimo tego znajdują swoje bratnie dusze. Kochają, okazują czułość, odsłaniają przed nimi swoje najskrytsze obawy i sekrety, pozostawiając przy nich nagimi, bezbronnymi.
Zaufanie. Rzecz, którą tak łatwo się traci, jak płatek śniegu na ciepłej dłoni, a której odbudowanie graniczy z niemożliwością, niczym śmiertelnie zadana rana, nie chcąca się zagoić. Gdyby nie ono ludzie trzęśliby się podkuleni, bojąc wyprostować, poznać zapachu powietrza przepełnionego wolnością. Kto inny, jak nie drugi człowiek ma sprawić, że dziecko przestanie bać się wody? Coś tak irracjonalnego wobec cichego mordercy, a jednak pokazuje mu, że można z nią kooperować. Dzięki zaufaniu dziecko posłusznie wchodzi w zimne objęcia, trzymając rękę dorosłego unosi się na tafli i płynie. Wiara w mentora wymazała z jego głowy obraz cieczy wypełniającej jego płuca. Ufność wobec osób o czystym sercu, może pomóc w życiu do otwarcia wielu drzwi. Lecz mowa tu o istotach ludzkich. A gdzie człowiek, tam wszelkie dobro zostaje brutalnie zgwałcone i pozostawione na pastwę wygłodniałych, rozszarpujących je psów. Na pastwę grzechu.
Kłamstwo. Zagadnienie, które jedynie człowiek mógł stworzyć. Wbijające swoje szpony w miękkie, delikatne ciało, wczepia swoją truciznę. Raz doświadczone wżera się coraz głębiej. Raz wszczepione pozostaje tam na zawsze, jak chwast, którego nie sposób wyplenić. Choroba, na którą nie ma leku. Trutka bez istniejącego antidotum. 

„Nienawidzę ludzi.”
Lekcja pokory, jaką próbują mi wpoić nigdy nie wyda słodkich owoców. Zaznałem nienawiści. Niegdyś tak obcego mi uczucia. Przemieszczam się wśród tych plugawych istot, rozdrażniając samego siebie myślą, że teraz wcale się od nich nie różnie. Przekleństwo. Próba wyobcowania, wykonana na próżno. Zdany test, który mimo trudów i starań został pomięty i wrzucony do kosza.
Gorycz. Rozczarowanie. Zemsta.


Żal. Uczy o zazdrości, zawiłości, zachłanności. Motywuje jedynie do złych postępków. Boli, ale na ból przestałem już reagować, a raczej przestałem go odczuwać. Kiedyś z determinacją starałem się przed nim bronić. Nie, nie z determinacją. Z uporem. Jednak ziemia nauczyła mnie jeszcze jednego. Jakiekolwiek próby, poprawienia czegokolwiek są daremne, bezskuteczne. Słowa „Nie poddawaj się!” wywierają u mnie zbieranie się na wymioty. Nie zostało mi już nic. Żaden cel nie trzyma mnie przy życiu, a jednak kurczowo się go trzymam. Zostałem pustym naczyniem bez istności. Pozbawiony mojego absolutu stoję tutaj, oddychając skażonym powietrzem brudnych świadomości. Tortura, której nie da się zakończyć, nawet gdybym w końcu zdobył się na odwagę przejechać metalicznym ostrzem po tętniącej życiem krtani. Muszę żyć w tym świecie bez zasad. Nikt nie pamięta już, kim jest Bóg. Jego nauczanie, słowa, dzieje- odeszły w zapomnienie. Treści, które przekazywał ludziom przepadły, a te które jeszcze ktoś zapamiętał, nie są traktowane z należytym szacunkiem. „Oto Ja posyłam anioła przed tobą, aby cię strzegł w czasie twojej drogi i doprowadził cię do miejsca, które ci wyznaczyłem. Szanuj go i bądź uważny na jego słowa. Nie sprzeciwiaj się mu w niczym, gdyż nie przebaczy waszych przewinień, bo imię moje jest w nim". 
Wcześniej nas nie widzieli, teraz przestali dostrzegać zupełnie. Rafał umarł, Gabriel odwrócił się ode mnie, mówiąc, że musi poradzić sobie z napływem nieznanych nam uczuć sam. Jednak nie odrzucił mnie, kazał mi jedynie radzić sobie samemu, wiem, że tylko bym mu wadził. Przez niewiarę ludzi Bóg stracił swój moc. Zesłał nas na ziemię, abyśmy poznali, jak to jest być jednymi z nich. Kochał ich tak bardzo, nawet pozwolił im na dalszą egzystencje bez niego. Michał znienawidził go za ten uczynek, miłość do niego obróciła się w nienawiść i nieznające spokoju okrucieństwo. Gabriela spotykam kiedy los na to pozwoli, lecz jego umysłem zawładnęło szaleństwo, nieczęsto dało się z nim nawiązać kontakt podczas rozmowy. Ja sam, wraz z Araelem, Raguelem i Sarielem byliśmy tylko stróżami, trzecioplanowymi pomocnikami. Upadliśmy więc pierwsi. Lecz nie odbiło się to na nas z tak ogromną siłą, bowiem znajdowaliśmy się dalej od Boga niż wyjątkowa trójka. Przed nami znajdowało się jeszcze wiele aniołów, ale jedynym, z którym mam kontakt jest Raziel. Tylko jego na chwile obecną zdołałem odnaleźć. Stało się to trudne, ponieważ przestaliśmy odczuwać swoje aury.
Nowo poznane uczucia strąciły mnie ku potępieniu, ekskomunikowaniu, grzechu. Kroczę wyklęty po świecie pełnym plag i plugastwa. Straciwszy skrzydła zostałem odznaczony na mojej duszy. Biały, nieskazitelny kolor owładnęła czerń. Uczucie wiatru na kończynach, każdy najmniejszy dotyk zefirowego boga odczuwalny na pierzu. Nigdy tego nie zapomnę. Co oznacza odkrycie kolejnego uczucia, którym się brzydzę. Pychy. Kiedy chroniłem, nosiłem w sobie niezachwianą wiarę, nieopanowaną siłę, chęć pomocy, ochrony. Ludzie których chroniłem dawali mi ciepło, dobro, fascynowali mnie. To był czas kiedy kochałem ludzkość.
Do czasu...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję. To prolog do mojego opowiadania.
Jak wam się podoba?
Dużo tutaj refleksji, ale...no cóż, to właśnie mój styl pisania.
C:
za ewentualne błędy przepraszam!
~Kaju

sobota, 4 lipca 2015

Jak wyobrażasz sobie swoją śmierć?

   Jestem w lesie, nagle dopada mnie ból, który przeszywa moja potylicę. Łapie się za głowę i czuję jak po dłoni spływa mi mazista ciecz. Przed oczami świat zaczyna wirować, a moje ciało opada bezwładnie na ziemię. Budzę się w ciemnej jaskini. Nade mną wisi mężczyzna, a raczej to co po nim zostało. Na plecach widać liczne zadrapania, a w okolicach szyi ślady zębów. Próbuje się podnieść by uciec, ale na marne, upadam z powrotem na ziemię. Tracę przytomność. Budzę się, tym razem w domku, być może jakiegoś świra. Dokoła pełno podejrzanych przyrządów i średniowiecznych narzędzi tortur. Nagle po mojej prawej ujawnia się czarna postać, która powoli zbliża się w moim kierunku. Kolejny raz próbuje się podnieść, ale tak jak poprzednio, mój wysiłek idzie na marne. Rozglądając się panicznie dookoła łapię metalowy przedmiot leżący obok mnie. Mężczyzna znajduje się już o krok ode mnie gdy nagle obraz staje się jedna wielką chmurą dymu, którą ktoś próbuje rozgonić. Budzę się na cmentarzu. Obok mnie stoi tłum ludzi ubranych w czerń. Podchodzę najbliżej jak mogę i ku moim oczom pojawia się trumna. Obok widzę moją twarz na zdjęciu. Dopada mnie wewnętrzny monolog
Jak to się stało? 
Co ja tutaj robię?
Okazuje się, że potrącił mnie samochód gdy wybiegałam ze szpitala. Jako duch będę się przechadzać po ziemi bo dla mojej plugawej osoby nie ma nigdzie miejsca.
 Szatan nie dorasta mi do pięt.



 __________________________________________________


Krótkie przepraszam, ale na wstęp uznałam, że jest ok :)
~~Muffinka

Otchłań mrowiska...

WITAMY WSZYSTKICH NA NASZYM BLOGU!
Założyłyśmy go wspólnie, z zamiarem
podbicia świata i niemożliwej 
ilości pieniędzy.
(nie muszę chyba wspominać o sławie).

A tak na poważnie :)
Blog prowadzony jest przez Kaju i Muffinkę. Chcemy wstawiać tutaj nasze opowiadania,
wspólnie i osobno, mamy nadzieję, że zyskamy waszą uwagę.
Miłego czytania kochani! ;)
~Kaju
LOGO MUSI BYĆ!
zaczynamy podboje :D